Zdjęcie by Ross Moody. www.flickr.com
„Pospolite ruszenie” jakie nastało na blogu
zadziwia mnie cały dzisiejszy dzień. Jasne, jestem świadoma siły fejsbuka,
lajków, srajków i udostępnień, ale żeby aż tak? Wyświetlenia liczone w setkach?
Cała masa wiadomości na priv, sms-ów, telefonów… no i wreszcie po cichu
upragnione komentarze. Hureeeej!
Już jakiś czas piszę „do szuflady” i
mimo zachęty M. jakoś nie mogłam się przemóc z tym FB. Takie jakieś opory
miałam… Tak, więc trudno było się promować ( tandetnie jakoś mi to brzmi, ale
jak niby inaczej mam to określić) bez udziału fejsa. Wczoraj się przemogłam i
baaaaang! Jeb, dup, ciul i się kręci! Oby tak dalej. Zupełnie inaczej pisze się
ze świadomością, że gdzieś tam (pokuszę się nawet o szumne stwierdzenie „na
całym świecie” A, co?! Jest Norwegia, Irlandia, Niemcy, UK, a nawet USA, więc
jest świat? No świat, jak się patrzy!) ktoś jednak mnie czyta. I mam na to
dowody. Na piśmie! Oczywiście mam od razu ciśnienie, że ktoś patrzy mi na ręce,
ale potraktuje to jako motywator. Spinam dupę i postaram się być bardziej
systematyczna, żebyście mogli tu zaglądać często, a przede wszystkich z ochotą
i przyjemnością.
A tymczasem pokłony dziękczynne Wam czynię
i uciekam na kanapę, bo małż mój zapodaje jakieś filmiszcze i mam ambitny plan
dotrwać do końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz