9 lutego 2015

Ah co to był za weekend...


Co to był za wyjazd, co to był za weekend…! Może fizycznie nie czuję się jakoś szczególnie wypoczęta, bo trochę posiedzieliśmy w sobotę wieczorem, a Groszku z rana okazał się bezlitosny i obudził nas o 6:30, ale za to psychicznie – luz, relax, reset totalny. Kupa śmiechu. Pyszne żarełko. Wybawione dzieciaki. Czego chcieć więcej? Ale po kolei…
Od jakiegoś już czasu planowaliśmy wyjazd do Lublińca. Miejscowość może mało malownicza i uboga w atrakcje turystyczne, ale za to ludzie, którzy tam na nas czekają – do nich warto byłoby jechać nawet do Psiej Wólki. Najlepszy przyjaciel M. jeszcze z dzieciństwa, świadek na naszym ślubie i generalnie świetny facet (a jaki przystojny! Dziewczynyyyy, mówie Wam hehehe). Jego żona – nawet jak wstanie z łóżka, to wygląda jak modelka. Wysoka, szczupła, długie blond włosy… Do tego, jak tylko się poznałyśmy, to od razu „zaiskrzyło”. Nie raz rozmawiamy z M., że mamy szczęście, że tak się polubiłyśmy, bo z pewnością gdyby tak owa żona okazała się wredną francą, tudzież zadufaną w sobie paniusią, bądź też „pantofelkiem” (o intelekt orzęska mi tu chodzi), to z pewnością kontakty byłyby co najmniej utrudnione, a chłopaki widywaliby się zdecydowanie rzadziej. Na szczęście jest jak jest, a my spędzamy razem dobrych kilka weekendów w roku (pamiętacie ten wpis? to właśnie o nich było) i zawsze nam mało. Wisienką na torcie jest fakt, że niemal równocześnie zaszłyśmy w ciążę, a daty urodzenia naszych dzieci, dzieli równo 4 tygodnie. Tym samym, już w ciąży razem rozważałyśmy zagrożenia, choroby i wszystkie inne schizowate sytuacje. Razem też się uspokajałyśmy nawzajem, że dzieci będą zdrowe, porody lekkie (yyyy tu nam się nie udało za bardzo) i wszystko po prostu będzie dobrze. Teraz konsultujemy wszelkie katarki, kupki i krzywe stawianie nóżek. Dodatkowo córcia tychże przyjaciół właśnie rozpoczęła przygodę ze żłobkiem, zatem ja, (jako niemalże ekspert) służę radą i pomocą. Największy plus tej sytuacji jest taki, że nie zamęczamy tymi naszymi rozterkami, wątpliwościami i (nazwijmy to po imieniu!) schizami całego otoczenia, bo same dla siebie nawzajem jesteśmy wystarczającym audytorium (nasi mężowie chyba nie wiedzą, jakie mają szczęście). Jak się zatem można domyśleć, nasze spotkania (kiedyś we czwórkę, a teraz już w szóstkę) są zawsze pełne emocji, śmiechu i zwyczajnie sprawiają nam ogromna radochę. Nic, więc dziwnego, że na ten wyjazd czekaliśmy „przebierając nogami” i choroba Grosia rzuciła mroczny cień na całą eskapadę. Na szczęście w piątek okazało się, że syn nasz pierworodny jest na tyle zdrowy, że planowany od dawna wyjazd, wciąż jest możliwy do zrealizowania. A zatem pakowanie, szykowanie i fruuuu…
Na miejscu dzieciaki wśród zabawek – pełnia szczęścia. My zajadający pyszności. No i rozmowy, którym nie było końca. Byli z nami jeszcze jedni znajomi, wprawdzie bez dzieci ale „rokujący”, także pełen dom, gwar i naprawdę pięknie spędzony czas. Do tego bezdzietna koleżanka wprost uwielbia dzieci i zabawiała nasze latorośle znaczną część czasu, co pozwoliło nam choć trochę odsapnąć. Gdy dzieci posnęły dziewczyny zrobiły nasiadówkę w kuchni, a panowie drinkowali w pokoju. Najlepsza opcja imprezowa, jaka może być. Zleciało w oka mgnieniu, za chwilę był poranek, śniadanie, obiad i już trzeba było wracać. W sumie dobrze, że wyjechaliśmy stosunkowo wcześnie, bo na trasie przywitały nas śnieżyce i zawieruchy. Na szczęście na autostradzie nie było już tak źle i w miarę sprawnie dotarliśmy do domu. Jako, że Groszku zawsze część drogi przesypia, to i w tej kwestii dramatu nie było. Po powrocie byliśmy wszyscy troje tak padnięci, że zdążyliśmy zjeść kolację (jakże zwyczajna się wydawała w porównaniu z rarytasami, jakimi ugościła nas Pani Domu – zobaczcie na zdjęciach), wykąpać się i padliśmy we trójkę jak kawki.
Żeby jednak ukazać pełny obraz weekendowego resetu, poniżej kilka zdjęć… I to jedzenie… mmmmm.
















            

6 komentarzy:

  1. Jakie slodziaki:)) Czasami miło wyjechać gdzies poza miasto:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano! I naładować baterie na kolejne tygodnie.

      Usuń
  2. Jak ta moja wnusia slicznie koloruje :) a Wiktor jaki przystojniak jak tata :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natka utalentowana na wszystkich polach :) A za komplement dla Groszka dziękujemy (Tata pęka z dumy hihihi)

      Usuń
  3. Dobrze jest takie osoby mieć, taki rodzaj odskoczni. Każdy powinien mieć takie kogoś z kim czuje się dobrze i naturalnie.

    OdpowiedzUsuń