www.google.pl
Poniedziałek. Brutalne
zderzenie z rzeczywistością w ten dzień tygodnia widoczne jest aż nadto.
Generalnie jestem niewyspana, od 15-tu miesięcy to już w ogóle, ale dziś… Dziś
to jest jakieś apogeum. Powieki opadają w autobusie, tramwaju, przy biurku.
Najchętniej schowałabym się gdzieś w koncie i kimnęła tak na godzinkę – dwie,
ewentualnie sześć.
To, że dni przeciekają nam przez
palce nie wiedzieć kiedy, nie jest niczym odkrywczym. To, że człowiek z
utęsknieniem wygląda końcówki tygodnia, kiedy to w końcu będzie mógł odpocząć,
zrelaksować się i spędzić czas z bliskim, również jest oczywistością. Ale o co
do cholery chodzi z tym weekendem, że tak szybko mija?!? W każdy niedzielny
wieczór plujemy sobie z M. w brodę, że znów nie odpoczęliśmy. Problem wynika z
tego, że prócz standardowych weekendowych czynności typu: sprzątanie, zakupy
etc., zawsze (ale to zawsze!) wymyślamy sobie milion jakichś dodatkowych
czynności, które eksploatują nas w 120% i sprawiają, że zamiast się podczas
weekendu regenerować, my rozładowujemy baterie totalnie i stąd poniedziałkowy
poranek pod znakiem koszmaru.
W ten weekend było trochę inaczej,
bo zaplanowane przedsięwzięcia były niezbędne do wykonania lub stanowić miały
rozrywkę, ale suma summarum i tak wczoraj wieczorem padaliśmy na twarz. Coś tu
nie gra. Coś robimy źle, skoro zamiast czerpać przyjemność ze spotkania ze
znajomymi, my wracamy tak umordowani, że marzymy wyłącznie o odpoczynku. Z
drugiej strony jak tu się zrelaksować, kiedy Groszek roznosi cudze mieszkanie,
włazi na stół, zjada wszystko co na nim widzi (!), wysypuje chrupki na podłogę
i w efekcie jedno z nas musi nie odstępować go na krok, w przeciwnym razie
prócz obrażeń ciała tak młodego, jak i innych obecnych, grozi to zwyczajnie ukróceniem
wszelkich kontaktów ze znajomymi i to bynajmniej z naszej inicjatywy. No
zwyczajnie nas już nie zaproszą (wierzcie, że wcale bym się nie zdziwiła).
Nadmienię, że prócz Dziedzica była tam jeszcze dwójka młodszych dzieci, co w
efekcie dawało „lekki” nieład. Jak dołożymy do tego powrót do domu z
wrzeszczącym Groszkiem (zapomniałam żelu na ząbkowanie), to wszystko staje się
jasne.
Tym sposobem dotarliśmy do poniedziałkowego
poranku, gdy nie wiem jak się nazywam a czeka na mnie masa czynności do
wykonania, także trzymajcie za mnie kciuki w dniu dzisiejszym. Co do kolejnego
weekendu, to oczywiście mamy plan odpocząć i wreszcie porobić nic, ale jak znam
życie, to skończy się jak zwykle. Zdecydowanie coś robimy źle.
Hehehehe mam tak samo. Jest piątek, a później od razu poniedziałek. Co się stało z weekendem.
OdpowiedzUsuńPocieszające, że nie tylko u nas tak się dzieje :)
UsuńJak wychodzę z pracy w piątek, to nagle budzę się przy biurku w poniedziałek rano - to zdecydowanie sprawka kosmitów, każdego weekendu jestem przez nich porywany i nic nie pamiętam.
OdpowiedzUsuńHehehe weekendy wycięte z życiorysu. Znam temat ;)
UsuńO i mamy mężczyznę na blogu :-)
OdpowiedzUsuńWitam, witam :) Męski punkt widzenia przyda się od czasu do czasu ;)
Usuń