Są takie dni,
gdy wszystko jest nie tak… Już jak otwieram oko wiem, że to nie będzie dobry
dzień. Pogoda paskudna, nastrój podły, nawet herbata nie smakuje tak, jak
powinna. Później z reguły jest już tylko gorzej: plama na koszuli, spóźniony
autobus, ciężki klient albo „motywująca” pogadanka z szefem. Najchętniej nie
wychodziłabym w te dni z łóżka. Znacie to?
Kiedyś do
wstania i ogarnięcia się zmuszała mnie praca, teraz dyscyplinuje mnie mój syn.
Człowiek musi mieć w życiu jakiś cel. Coś musi nadawać sens wstawaniu
codziennie z łóżka. Od razu na myśl mi przychodzi serial „Dwóch i pół”.
Oglądamy go namiętnie z mężem mym, a że uznajemy jedynie te sezony z Charlie’m
Sheen’em, to też znamy je już niemal na pamięć. W jednym z odcinków matka
Charliego i Alana oferuje zatroszczyć się o przyszłość syna Alana – Jake’a.
Wówczas Alan dochodzi do wniosku, ze stracił punkt zaczepienia, cel, który
napędzał go do działania – dobro dziecka.
Oczywiście nie
próbuje tutaj wciskać wszem o wobec, że życie tych, którzy nie mają dzieci,
jest jedynie jałową egzystencją. Bardziej chodzi mi o to, że trzeba mieć jakiś
motor, siłę napędową. Albo zwyczajnie – trzeba mieć jakąś marchewkę, która pcha
czy też ciągnie nas do przodu. Niemniej jednak chyba każdy rodzic zgodzi się ze
mną, że gdy pojawia się dziecko, to staje się ono jedyną istotną marchewką.
Powodem, dla którego wsuwamy nogi w kapcie i człapiemy do łazienki, a stamtąd
prosto do kuchni w poszukiwaniu magicznego napoju i nawet , jeśli okazałby się
to najgorszy dzień w naszym życiu, to przetrwamy go, bo mamy dla kogo.
Mój mąż
powiedział mi kiedyś, że istnieją dwa rodzaje dni: te dla nas i te przeciwko
nam. Te dla nas, powinniśmy wykorzystać najpełniej jak tylko się da. Te
przeciwko nam, przetrwać. Ja, ten dzisiejszy dzień, zamierzam po prostu
przetrwać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz