Święta za
pasem… Przygotowania w toku, chociaż my dopiero w piątek wyruszamy do rodziny.
Lubię to. Lubię święta w większym gronie, wspólne siedzenie przy stole,
wylegiwanie się na kanapie. Wielkanoc nie jest jakaś szczególna, jeśli chodzi o
nastrój, ale zawsze staramy się sprawić, żeby przynajmniej było miło. Nie ma
wprawdzie wspólnego lepienia uszek i pieczenia ciasteczek, wypijając przy tym
hektolitry słodkiej herbaty z cytryną, ale za to co roku kombinujemy z jakąś
babą i prawie co roku nam nie wychodzi. Jest przy tym sporo nerwów, ale koniec
końców śmiejemy się z tego wszyscy. Kiedyś było jeszcze inaczej… ale to było
kiedyś, nie ma co rozpamiętywać. Teraz jest moja siostrzenica, która co roku
idzie szukać „zajączka” w ogrodzie. Pamiętam takie Święta, gdzie lało jak z
cebra, a ona w pelerynce, kaloszkach i z parasolką szukała tych pakunków pod
krzaczkami. Radości ma przy tym całą masę. Czekam już na takie Święta, gdy to
mój bączek będzie w tym ogródku dreptał. Póki co, ów bączek skończył pół roku i
przysparza nam coraz więcej radości. Jest też sporo zmęczenia, bo wyrzynają mu
się ząbki (tak sądzę, ale pewności nie mam), w związku z czym nocki bywają
trudne. Wystarczy jednak jego szelmowski uśmiech, by podkrążone oczy i bolący
kręgosłup, zupełnie przestały mieć znaczenie.
Właśnie sobie
uświadomiłam, że każdy temat jestem w stanie sprowadzić do tego brzdąca.
Efektem niemal wszystkich rozważań jest stwierdzenie, że jestem Mamą i to jest
najważniejsza rola w moim życiu. Jestem przy tym świadoma, że stałam się
totalnie monotematyczna. Kiedyś, gdy planowaliśmy dziecko, obiecywałam sobie,
że taka nie będę, że mój mózg nie zamieni się w mleczną kaszkę. Początkowo, po
urodzeniu Groszka, nawet próbowałam z tym walczyć, ale raz, że się nie bardzo
da, a dwa: po co? Dlaczego mam udawać, że to nie jest tak ważne, gdy jest
ważniejsze niż cokolwiek, co mnie dotąd spotkało? Dlaczego mam umniejszać roli
najwspanialszemu doświadczeniu w moim życiu? Już nie zamierzam! Nie zamierzam
też oczywiście twierdzić, że macierzyństwo to tylko uśmiechy dzieciątka i lans
z wózkiem po deptaku. To też wspomniane już nieprzespane noce, śmierdzące kupy,
obrzygane mlekiem bluzki (wszystkie!), a obecnie niemożność zrobienia siku bez
akompaniamentu wrzaskliwego i pełnego żalu płaczu małego terrorysty. I mimo
tego, nie zamieniłabym tych trudów na żadne
pieniądze świata, na żadną karierę czy egzotyczne podróże (co nie
znaczy, że jedno wyklucza drugie).
No! Skoro więc
zareklamowałam już macierzyństwo, to uciekam. Do zaś…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz