15 maja 2014

Kalejdoskop wydarzeń


Od kilku dni prześladuje mnie myśl, że muszę sklecić jakiegoś posta, bo mój słomiany zapał zaczyna dawać o sobie znać. Dawno nie pisałam i wiele się w tym czasie wydarzyło. Przetrwaliśmy święta a ja z małym jeszcze tydzień byczyłam się u siostry. Było wybornie ale jak zwykle wróciłam bardziej zmęczona, niż wypoczęta. Na dodatek wróciłam z katarem, którym zaraziłam naszego Ptysia i tym sposobem zaliczyliśmy nasza pierwszą infekcję. Nic przyjemnego. Bezradność przy chorobie dziecka jest niebywale frustrująca. Na szczęście udało się wykulać z tego bez antybiotyków i jakichś inwazyjnych metod, co cieszy mnie niezmiernie. Tuż po choróbsku nasz leniuch (z naszą małą pomocą) zaczął obracać się z plecków na brzuszek. Spodobało mu się to do tego stopnia, że nie można go teraz powstrzymać. Następnym wydarzeniem było długo oczekiwane wyrznięcie się pierwszego ząbka. Radość i duma nie do opisania. Przy okazji nadal jestem w szoku jak po narodzinach dziecka zmienia się zakres rzeczy i spraw przysparzających człowiekowi radość. Teraz czekamy na zęba nr dwa i jak na mój gust pojawi się on jutro, ale zobaczymy… Czekamy też na stół, bo wreszcie udało nam się zamówić. Krzeseł natomiast jeszcze nie zamówiliśmy, ale co tam… Ważne, że jest progres.
Jak widać kalejdoskop wydarzeń nie mały i różnorodny, ale dobrze tak. Dobrze jak dużo się dzieje. Właśnie zupa zaczyna pachnieć i pralka mnie woła, a maluch się za chwilę obudzi, więc kończę na dziś, ale zadowolona jestem niezmiernie, że udało mi się sklecić cokolwiek. Od momentu, gdy maluch nam się zakatarzył planuję zrecenzjonować „Katarek” – ten do odciągania gilonków odkurzaczem. Absolutnie genialny wynalazek, więc postaram się (może jeszcze dziś) napisać co i jak. No i rzecz jasna napiszę jutro jak stół, bo po półrocznym jedzeniu na zestawie ogrodowo/balkonowym, sprawienie sobie „normalnego” stołu jest wydarzeniem na skalę światową.
Tak więc do jutra… A może nawet do dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz