Miał być post.
Pozytywny taki, słoneczny, radosny, jak sobotni poranek. Jak weekend, na który
tak czekam, by móc wylegiwać się nieco dłużej w łóżku z moimi chłopakami i
delektować się dźwiękiem śmiechu mojego syna. Tak miało być. Taki był plan. Ale
życie często weryfikuje nasze plany i gwałtownie zderzamy się z
rzeczywistością. Dzień był dobry. Może nie taki, jaki sobie wymarzyłam, ale
całkiem przyzwoity. Aż tu nagle bum – złe wieści. Choróbsko podstępne dopadło
kolejną bliską mi osobę. Dużo tego w ostatnim czasie w moim otoczeniu. Stanowczo
za dużo! Nie wiem czy to tak ogólnie się dzieje czy może tylko u mnie… Jakoś
tak przywykliśmy, że łatwiej nam przychodzi godzenie się z chorobą kogoś starszego,
kto „już swoje przeżył”, zwiedził pół świata, wychował dzieci a teraz z wnukami
na spacer chodzi, pamięta czasy „kartek” w sklepach i Pewexów. To nie tak, że
wtedy nie przeżywamy czy nie cierpimy, ale łatwiej odrobinę jest się z takim
wyrokiem pogodzić. Tylko co, gdy mimo wieku jeszcze tyle zostało do zwiedzenia,
gdy dopiero czeka na te wnuki, żeby im o Pewexach opowiedzieć? I gdy już
człowiek bije się z myślami i próbuje jakoś tak względnie ten temat ogarnąć
przychodzą kolejne złe wieści. I okazuje się, że tym razem cholerny rak czy
inna zaraza, wyciąga swoje macki po kogoś, kto w to życie wydawać by się mogło
całkiem nie tak dawno wszedł, kto w planach ma poprowadzić córkę do ołtarza,
prowadzając ją póki co do przedszkola co rano. I nie wiem co gorsze –moja bezsilność czy jego
rezygnacja? I staram się powiedzieć coś mądrego, coś co doda wiary i sił, a
wychodzi tylko jakiś bełkot, stek bzdur, że co nas nie zabije…
Siedzę sama w
pokoju a czuję się, jakby dom był całkiem pusty. Puste ściany, pusty dźwięk
uderzeń klawiatury. Tylko pralka tę pustkę przerywa grając banalną melodyjkę,
że to już czas rozwiesić groszkowe ubranka. Poczeka. Muszę dokończyć, bo zostawię
tak w pół zdania – wiem to na pewno. I jedyne co mi się ciśnie do głowy, jedyne
słowa, to że z dupy to wszystko. Z dupy! Młodzi ludzie, starzy, wszystkich
jednakowo zżera stres, niszczy pogoń za Bóg wie czym i po co? Żeby finalnie
okazało się, że kolejne zera na koncie nie są w stanie zagwarantować im
nieśmiertelności? Można mieć wszystko, a zarazem wielkie nic. Taki kubeł zimnej
wody wylewa na nas życie. Bywa, że to kubeł pomyj. I przewartościować trzeba
wtedy wszystko. Zatrzymać się i pomyśleć co tak naprawdę jest ważne, co się w
życiu liczy. On już to wie. I ja wiem. Choć czasem musze sobie o tym przypominać,
gdy mi mało, gdy narzekam, że taki stół bym chciała a nas nie stać, że takie
auto, bo bezpieczniejsze i klime ma. Nic odkrywczego tu nie zawarłam. Zdrowie
najważniejsze mówiły babulinki w poczekalni i ja teraz powtórzę: Zdrowie
najważniejsze! A reszta jakoś się ułoży…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz