Maluch śpi, a
ja w oczekiwaniu na stół, popijając kawę dziergam zapowiadany post. Pralka
szaleje, obiad jest jeszcze z wczoraj, więc mam trochę luzu. Leje. Okno
połaciowe sprawia mi najwięcej radość właśnie podczas deszczu, gdy krople
energicznie uderzają w szybę. W taką pogodę nic, tylko wsunąć się pod koc z
książką i gorącą herbatą. Ale, ale… Mamą jestem! Na takie byczenie będę chyba
musiała trochę poczekać.
Tak, jak
obiecywałam, napiszę o super wynalazku o wdzięcznej nazwie „Katarek”. Po raz
pierwszy przeczytałam o nim na blogu „Tata w pracy”, do którego od czasu do
czasu zaglądamy oboje z małżonkiem. Wtedy jednak byłam dosyć sceptycznie
nastawiona do „podłączania” dziecka do odkurzacza. Z racji tego, że małemu coś
tam doskwierało, skonsultowałam sprawę z naszym pediatrą, która tylko
potwierdziła skuteczność i niezawodność „Katarka”. Przekonała mnie również, że
dzięki konstrukcji, siła ssania jest zredukowana na tyle, że urządzenie to jest
całkowicie bezpieczne. Kupiłam tuż przed świętami i chyba opatrzność nade mną
czuwała, bo jak już wspominałam, krótko po świętach pimpek się rozchorował.
Każdy rodzic zrozumie gdy napiszę, że jak wielka bezradność dopadła mnie już
pierwszej nocy. Mały budził się co godzinę z płaczem, nie mógł oddychać, a ja
zupełnie nie wiedziałam jak mu pomóc. Pierwsze dwie pobudki próbowałam radzić
sobie gruszką i usypiałam małego podczas karmienia. O 2-giej w nocy
skapitulowałam i wyciągnęłam odkurzacz. Nie powiem, żeby synciu był zachwycony,
ale dzięki temu udało mu się przespać 4h ciurkiem. Oczywiście sprawdziłam
najpierw na sobie, czy aby to na pewno nic nie boli, a później sruuuu – jazda z
małym. Jako, że katar miał straszny i męczył się z nim jakieś 10 dni chyba,
jestem przekonana, że gdyby nie ów cudowny wynalazek, bez zapalenia oskrzeli
czy płuc, a tym samym bez antybiotyku by się nie obyło. Dlatego, jeśli ktoś z
Was ma jeszcze wątpliwości, to gorąco polecam, bo ułatwia to życie zarówno
rodzicom, jak i samym maluszkom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz