Tak się tą
jesienią podjarałam, że już chodzę zasmarkana. Okno otwarte na noc, to już
zdecydowanie zły pomysł, przynajmniej dla moich zatok.
Bąbel śpi a ja
myślę od kilku dni o poście, który przeczytałam u Julii, ze wspominanej już Szafy Tosi. Otóż pisze ona o tym, że ma
gdzieś te wszystkie skrupulatne wytyczne odnośnie wychowania: że smoczka mieć
nie należy w tym i w tym wieku, że dziecko nie powinno jeść przed tv czy skakać
po łóżku albo nie pić z butelki odkąd ukończy 2 lata. I powiem Wam, że z jednej
strony tak, jakby coś we mnie wyzwoliła, a z drugiej nie mogę dojść z tymi
myślami do ładu. Bo to jest tak, że chciałabym, a boję się. Nie stać mnie na
taką odwagę czy ekstrawagancję, by przyjąć taką postawę. Nie wiem czy mam dostatecznie
dużo siły, a może to kwestia pewności siebie… Od najmłodszych lat byłam
poddawana ciągłej krytyce i chyba zwyczajnie nie poradziłabym sobie z myślą, że
nie spełniam wymogów otoczenia, co do wychowania Groszka. Z drugiej strony, to moje
dziecko i to ja (my – bo mi później małż wypomni, że go pomijam) decyduję jak
je wychować i kiedy będzie ono pokonywało kolejne etapy (przynajmniej w tych
sferach, na które mam wpływ). No nie
mogę dojść z tym do ładu… Chyba dobrym przykładem na to, że raczej gotowa na takie
eksperymenty autonomiczne jeszcze nie jestem, jest fakt, że zaczyna mnie
krępować temat karmienia malucha piersią. W sensie, że mojego malucha przeze
mnie, a nie że tak w ogóle. Początkowo luz, bo karmie i to jest fajne i wszyscy
chwalą i w ogóle, ale z czasem moja mama zaczęła cisnąć, że już wystarczy, że
po co, że to już wcale nie jest dobre dla Grosia etc. Później szefowa, że może
w ogóle nie będzie chciał, gdy pójdzie do żłobka. A teraz jeszcze znajome,
które skwitowały, że „dziwnie to wygląda, takie duże dziecko przy piersi”… (tu
przypominam, że maluch ma 10 m-cy) No i ja, jak ta dupa wołowa, już się źle
czuje z tym karmieniem. Albo inaczej…czuje się dobrze i zaprzestać nie
zamierzam, ale zaczynam się krępować, czaić i w ogóle czuć się niezręcznie, że
daję mojemu dziecku to, co najlepsze. I najgorsze jest to, że problem nie tkwi
w mojej mamie, czy tych osobach, które mają odmienne zdanie, niż moje. Problem
tkwi we mnie, w mojej głowie. To ja się przejmuje nie wiadomo czym i po co,
zamiast się skupić na tym, co ważne.
No i wracając do tej Julii i Jej
postu. Zazdroszczę Jej i od tych kilku dni o tym myślę, że jak to jest fajnie
móc żyć w zgodzie z samym sobą i mieć zdanie innych głęboko w…poważaniu. Jestem
już po 30-tce (o Boże! Powiedziałam to na głos, a nawet napisałam hehehe) i
wciąż tego nie potrafię. Smutny to bilans i wniosek płynący z tych moich
dywagacji, ale w sumie… może uświadomienie sobie tego faktu jest pierwszym
krokiem, by to zmienić. Wszystko w moich rękach przecież.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz