Mieszkamy
tutaj od ponad roku. Osiedle jest młode i obfituje w świeżo upieczone małżeństwa,
co rusz rodzące się bąble i „rokujące” pary. Generalnie super, ale odnoszę
wrażenie (i uczucie to towarzyszy mi już od dłuższego czasu), że w dzisiejszych
czasach każdy żyje „sobie”. Każdy skupiony jest na własnym domostwie i na
własnych potrzebach. „Cześć” czy „dzień dobry”, to z ponad połową sąsiadów
maksimum, jakie można uzyskać. Jest kilkoro lokatorów, z którymi zamienimy
kilka zdań, ale to wszystko.
Gdy byłam
dzieckiem, wchodziliśmy do swoich mieszkań z sąsiadami z naprzeciwka, bez
pukania. Na ferie zimowe tydzień urlopu brała moja mama, a dzieciaki sąsiadów
przesiadywały u nas od śniadania. Drugi tydzień wolnego brała sąsiadka i my z
siostrą, tuż po umyciu zębów, wyskakiwałyśmy z piżamek i gnałyśmy pod 7-kę. Do
dziś pamiętam wspólne zabawy z dzieciakami. Pożyczanie szklanki cukru czy dwóch
jajek było normą. Przed Bożym Narodzeniem mama i Pani Ewa piekły razem tony
kruchych ciasteczek, które później musiały przed nami chować, bo z trudem
dotrwałyby do Świąt. Pod koniec lat 80-tych sąsiedzi wyjechali do Niemiec, a my
z siostrą spędzałyśmy u nich niemal każde wakacje. Do dziś pozostał kontakt
telefoniczny, listowny… chociaż ubolewam, że nie widzieliśmy się od 8 lat. Ale
nie tylko z tymi jednymi sąsiadami tak żyliśmy. I nie tylko my. Teściowa do
dziś dostaje od sąsiada owoce i warzywa z działki. Takie kontakty, wzajemna
pomoc, sympatia, przychylność, w czasach mojego dzieciństwa były absolutną
normą. Ludzie rozmawiali, spędzali wspólnie czas, wyjeżdżali na wakacje. Każdy każdego znał. Każdy z każdym zamienił
choć kilka słów. Wiadomo, jednych lubiło się bardziej, innych mniej, ale w
razie czego można było na siebie liczyć.
Dziś totalnie
się to zmieniło. Ludzie przemykają klatką schodową, byleby tylko zatrzasnąć
drzwi, zasunąć zasuwę i schować się w swoich bezpiecznych czterech ścianach.
Każdy chroni swojej prywatności i to jest ok, nie neguję tego, ale człowiek –
zwierzę stadne i codzienne kontakty międzyludzkie, również te na klatce
schodowej, nie zaszkodzą mu przecież w żaden sposób. Ale ludzie się bunkrują.
Odgradzają. Są nieprzystępni i chłodni, byleby tylko nikogo do siebie nie
dopuścić. Tylko po co? Jasne, zdarzają się samotnicy, ceniący sobie anonimowość
lub/i zwyczajnie nie lubiący ludzi. Ale ilu takich odludków trafia się na 21
mieszkań? No ilu? Dziwne to dla mnie i nie raz poruszaliśmy ten temat ze
znajomymi, którzy mają podobne odczucia. Moja przyjaciółka ma taką klatkę
schodową ze „starych czasów”, ale średnia wieku Jej sąsiadów, to jakieś 50 lat.
I tam każdy każdego zna, odbierze paczkę, nakarmi kota. Fajne to i Ona ceni
sobie ten fakt niezmiernie. Okazuje się
jednak, że wszystko zależy od ludzi, wychowania i pewnie też od doświadczeń, bo
w tej nowej klatce, z tymi młodymi ludźmi, na tym pachnącym świeżością osiedlu
i nam trafili się tacy „prawdziwi” sąsiedzi. I najbardziej zaskakujący jest
fakt, że są od nas prawie 10 lat młodsi. Takie szczyle, z pokolenia gimnazjum,
co to my z M. ich tak często negujemy. A tu proszę… Zaczęło się od „dzień dobry”,
później wracałam obładowana zakupami, z Groszkiem jeszcze w gondoli i
usiłowałam się wkulać na to nasze drugie piętro. Spotkałam sąsiadkę. Szła z
córcią, kilka miesięcy starszą od naszego bąka. Wzięła moje zakupy w jedną
rękę, córę w drugą i dreptała ze mną pod same drzwi. Później kilka spotkań, w
końcu kawa, spotkanie z mężami i na dzień dzisiejszy mogę podskoczyć piętro
niżej, gdy zapomniałam kupić margarynę, a goście w drodze i ciasto trzeba upiec.
Oni z kolei mogą wpaść, gdy zmywarka im siadła i trzeba było drugiego chłopa do
pomocy, żeby tam zajrzeć. Taka pomoc sąsiedzka jest bezcenna i tak rzadka w
dzisiejszych czasach, a szkoda. Przecież dobrze jest mieć świadomość, że można
na kogoś liczyć. Tym bardziej, gdy my jesteśmy tu sami, w sensie bez rodziny, a
znajomi czy przyjaciele, nim tu dojadą, mija pół dnia. Zatem cenimy sobie z małżem baaardzo tych naszych sąsiadów i obalamy mit, że to pokolenie naszych rodziców
było inne. Wszystko jednak zależy od ludzi.
Wszystko zależy od ludzi. Niestety im bardziej skupieni na posiadaniu, tym mniej czasu mają na nawiązywanie relacji.
OdpowiedzUsuńTo prawda. Takie niefajne czasy nastały, że większość jednak nastawiona jest bardziej na "mieć", niż "być". Dobrze jednak, że wciąż spotkać można wyjątki. Pozdrawiam :)
Usuń