1 września 2014

O szeroko pojętych relacjach sąsiedzkich, czyli ty mi podlej kwiatki, w zamian za dwa jajka

Mieszkamy tutaj od ponad roku. Osiedle jest młode i obfituje w świeżo upieczone małżeństwa, co rusz rodzące się bąble i „rokujące” pary. Generalnie super, ale odnoszę wrażenie (i uczucie to towarzyszy mi już od dłuższego czasu), że w dzisiejszych czasach każdy żyje „sobie”. Każdy skupiony jest na własnym domostwie i na własnych potrzebach. „Cześć” czy „dzień dobry”, to z ponad połową sąsiadów maksimum, jakie można uzyskać. Jest kilkoro lokatorów, z którymi zamienimy kilka zdań, ale to wszystko.
Gdy byłam dzieckiem, wchodziliśmy do swoich mieszkań z sąsiadami z naprzeciwka, bez pukania. Na ferie zimowe tydzień urlopu brała moja mama, a dzieciaki sąsiadów przesiadywały u nas od śniadania. Drugi tydzień wolnego brała sąsiadka i my z siostrą, tuż po umyciu zębów, wyskakiwałyśmy z piżamek i gnałyśmy pod 7-kę. Do dziś pamiętam wspólne zabawy z dzieciakami. Pożyczanie szklanki cukru czy dwóch jajek było normą. Przed Bożym Narodzeniem mama i Pani Ewa piekły razem tony kruchych ciasteczek, które później musiały przed nami chować, bo z trudem dotrwałyby do Świąt. Pod koniec lat 80-tych sąsiedzi wyjechali do Niemiec, a my z siostrą spędzałyśmy u nich niemal każde wakacje. Do dziś pozostał kontakt telefoniczny, listowny… chociaż ubolewam, że nie widzieliśmy się od 8 lat. Ale nie tylko z tymi jednymi sąsiadami tak żyliśmy. I nie tylko my. Teściowa do dziś dostaje od sąsiada owoce i warzywa z działki. Takie kontakty, wzajemna pomoc, sympatia, przychylność, w czasach mojego dzieciństwa były absolutną normą. Ludzie rozmawiali, spędzali wspólnie czas, wyjeżdżali na wakacje.  Każdy każdego znał. Każdy z każdym zamienił choć kilka słów. Wiadomo, jednych lubiło się bardziej, innych mniej, ale w razie czego można było na siebie liczyć.
Dziś totalnie się to zmieniło. Ludzie przemykają klatką schodową, byleby tylko zatrzasnąć drzwi, zasunąć zasuwę i schować się w swoich bezpiecznych czterech ścianach. Każdy chroni swojej prywatności i to jest ok, nie neguję tego, ale człowiek – zwierzę stadne i codzienne kontakty międzyludzkie, również te na klatce schodowej, nie zaszkodzą mu przecież w żaden sposób. Ale ludzie się bunkrują. Odgradzają. Są nieprzystępni i chłodni, byleby tylko nikogo do siebie nie dopuścić. Tylko po co? Jasne, zdarzają się samotnicy, ceniący sobie anonimowość lub/i zwyczajnie nie lubiący ludzi. Ale ilu takich odludków trafia się na 21 mieszkań? No ilu? Dziwne to dla mnie i nie raz poruszaliśmy ten temat ze znajomymi, którzy mają podobne odczucia. Moja przyjaciółka ma taką klatkę schodową ze „starych czasów”, ale średnia wieku Jej sąsiadów, to jakieś 50 lat. I tam każdy każdego zna, odbierze paczkę, nakarmi kota. Fajne to i Ona ceni sobie ten fakt niezmiernie.  Okazuje się jednak, że wszystko zależy od ludzi, wychowania i pewnie też od doświadczeń, bo w tej nowej klatce, z tymi młodymi ludźmi, na tym pachnącym świeżością osiedlu i nam trafili się tacy „prawdziwi” sąsiedzi. I najbardziej zaskakujący jest fakt, że są od nas prawie 10 lat młodsi. Takie szczyle, z pokolenia gimnazjum, co to my z M. ich tak często negujemy. A tu proszę… Zaczęło się od „dzień dobry”, później wracałam obładowana zakupami, z Groszkiem jeszcze w gondoli i usiłowałam się wkulać na to nasze drugie piętro. Spotkałam sąsiadkę. Szła z córcią, kilka miesięcy starszą od naszego bąka. Wzięła moje zakupy w jedną rękę, córę w drugą i dreptała ze mną pod same drzwi. Później kilka spotkań, w końcu kawa, spotkanie z mężami i na dzień dzisiejszy mogę podskoczyć piętro niżej, gdy zapomniałam kupić margarynę, a goście w drodze i ciasto trzeba upiec. Oni z kolei mogą wpaść, gdy zmywarka im siadła i trzeba było drugiego chłopa do pomocy, żeby tam zajrzeć. Taka pomoc sąsiedzka jest bezcenna i tak rzadka w dzisiejszych czasach, a szkoda. Przecież dobrze jest mieć świadomość, że można na kogoś liczyć. Tym bardziej, gdy my jesteśmy tu sami, w sensie bez rodziny, a znajomi czy przyjaciele, nim tu dojadą, mija pół dnia. Zatem cenimy sobie z małżem baaardzo tych naszych sąsiadów i obalamy mit, że to pokolenie naszych rodziców było inne. Wszystko jednak zależy od ludzi.



2 komentarze:

  1. Wszystko zależy od ludzi. Niestety im bardziej skupieni na posiadaniu, tym mniej czasu mają na nawiązywanie relacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Takie niefajne czasy nastały, że większość jednak nastawiona jest bardziej na "mieć", niż "być". Dobrze jednak, że wciąż spotkać można wyjątki. Pozdrawiam :)

      Usuń