29 marca 2014

Są dwa rodzaje dni...




Są takie dni, gdy wszystko jest nie tak… Już jak otwieram oko wiem, że to nie będzie dobry dzień. Pogoda paskudna, nastrój podły, nawet herbata nie smakuje tak, jak powinna. Później z reguły jest już tylko gorzej: plama na koszuli, spóźniony autobus, ciężki klient albo „motywująca” pogadanka z szefem. Najchętniej nie wychodziłabym w te dni z łóżka. Znacie to?


Kiedyś do wstania i ogarnięcia się zmuszała mnie praca, teraz dyscyplinuje mnie mój syn. Człowiek musi mieć w życiu jakiś cel. Coś musi nadawać sens wstawaniu codziennie z łóżka. Od razu na myśl mi przychodzi serial „Dwóch i pół”. Oglądamy go namiętnie z mężem mym, a że uznajemy jedynie te sezony z Charlie’m Sheen’em, to też znamy je już niemal na pamięć. W jednym z odcinków matka Charliego i Alana oferuje zatroszczyć się o przyszłość syna Alana – Jake’a. Wówczas Alan dochodzi do wniosku, ze stracił punkt zaczepienia, cel, który napędzał go do działania – dobro dziecka.


Oczywiście nie próbuje tutaj wciskać wszem o wobec, że życie tych, którzy nie mają dzieci, jest jedynie jałową egzystencją. Bardziej chodzi mi o to, że trzeba mieć jakiś motor, siłę napędową. Albo zwyczajnie – trzeba mieć jakąś marchewkę, która pcha czy też ciągnie nas do przodu. Niemniej jednak chyba każdy rodzic zgodzi się ze mną, że gdy pojawia się dziecko, to staje się ono jedyną istotną marchewką. Powodem, dla którego wsuwamy nogi w kapcie i człapiemy do łazienki, a stamtąd prosto do kuchni w poszukiwaniu magicznego napoju i nawet , jeśli okazałby się to najgorszy dzień w naszym życiu, to przetrwamy go, bo mamy dla kogo.


Mój mąż powiedział mi kiedyś, że istnieją dwa rodzaje dni: te dla nas i te przeciwko nam. Te dla nas, powinniśmy wykorzystać najpełniej jak tylko się da. Te przeciwko nam, przetrwać. Ja, ten dzisiejszy dzień, zamierzam po prostu przetrwać.




GMO czyli... gdy mama odpoczywa



Sama nie wiem ile razy zabierałam się do napisania tego pierwszego posta. Zawsze coś: a to wyjazd do rodzinki, a to maluch marudny, a to się nie chciało… Jak już sobie zaplanowałam, że to dziś, teraz, już na pewno, to się dziecię moje poszczepiennie rozgorączkowało i do tego jeszcze wiadomość z pracy, że chyba po macierzyńskim nie będzie gdzie wracać, bo się sypie wszystko na łeb, na szyję. Ale przetrawiłam, maluch wydobrzał i oto jestem.


Wbrew pozorom nie będzie to blog kulinarny, chociaż czasem jakiś przepis zamierzam zamieścić, jako, że gotować lubię i ponoć całkiem nieźle mi to wychodzi. Do tego jestem mamą małego alergika i póki go karmię, muszę zważać na to, co pochłaniam. Później będę zważać na to, co mu podaję, więc nie ukrywam, że Internet i blogi innych mam, są dla mnie doskonałym źródłem natchnienia i inspiracji w tym kierunku. No i ciśnienie jest, żeby się zdrowo odżywiać. I zewnętrzne, narzucane przez Mel B., Chodakowską i całą masę fit trenerów, specjalistów wszelkiej maści oraz lekarzy, i tak wewnętrznie, bo lata lecą, mamy teraz malucha, dla którego warto o siebie zadbać, jeśli wcześniej się tego nie robiło. Moja Sis zaraziła mnie czytaniem etykiet na produktach żywnościowych i jeśli tego jeszcze nie robicie, to zacznijcie koniecznie, bo dreszcze mnie przechodzą, jak w puszce tuńczyka znajduję całą tablice Mendelejewa. 


Jak zwykle odbiegłam od tematu, zatem nie będzie już tajemnicą, że jestem mistrzynią dygresji. No cóż… taka moja natura. Zatem pisać tu zamierzam o wszystkim i o niczym. O codzienności, problemach małych i dużych, ale chciałabym więcej o radościach, zwłaszcza tych związanych z macierzyństwem, bo to nowy rozdział w moim życiu i niewątpliwie mieści się w czołówce. Pokuszę się też zapewne o recenzje czy też opinie o jakichś produktach, kosmetykach czy czymś, co mnie aktualnie urzecze albo i nie. Nie chce zapowiadać co i jak dokładnie, bo sama tak do końca tego nie wiem. Nie chce, żeby to miejsce było sztywne, suche i jedynie włożone w ładną ramkę. Chcę, żeby było prawdziwe i żeby czuć w nim było mnie, taką bez tarczy obronnej i poprawności politycznej. Co do tego ostatniego to nie wiem na ile mi się uda, bo poprawna to ja jestem z natury, co nie przeszkadza mi czasem rzucić dosadniejszym stwierdzeniem tu i ówdzie. Tak czy inaczej nadszedł ten dzień, że pierwszy post zapełnił tych kilka linijek i trzymajcie kciuki, żeby mój zapał nie okazał się przysłowiowo słomiany.