M. ma
wychodne, tym samym ja mam wolny wieczór. Maseczka, herbatka i ulubiony BABSKI
serial lub film. Lubię to. Potrzebne są takie chwile, żeby pobyć samemu ze
sobą, pomyśleć, wyciszyć się lub zwyczajnie polenić. Jestem zdania, że dla
zdrowia psychicznego obojga partnerów należy od czasu do czasu pobyć z dala od
siebie, wychodzić osobno. Facet musi wyjść z kumplami na piwo. To święte prawo
i powinno być egzekwowane obligatoryjnie. Kobieta też musi spotkać się z
koleżanką, ewentualnie sześcioma i poplotkować. I tak, jak facet dostałby szału
przy recenzji nowego fe-no-me-nal-ne-go tuszu do rzęs czy innych rajstop w
sprayu, tak kobieta rzadko kiedy będzie jakoś szczególnie podekscytowana
uczestnicząc w „przeżyjmy to jeszcze raz” piątkowego meczu. No nie oszukujmy
się! Każdy z nas potrzebuje azylu. Strefy, do której ta druga strona nie tyle
nie ma wstępu, co zwyczajnie nie zagląda. Kiedyś moim azylem były zajęcia jogi,
a bezpośrednio po nich spotkanie z koleżankami w ulubionej wegańskiej knajpce,
do której nie mogę mego, wielbiącego schabowe męża, wołami zaciągnąć. Chwilowo
azylu brak, bo wiadomo – siedzę w domu z Groszkiem, tym bardziej jednak cenię
sobie te wieczory, gdy młody już śpi i ja mogę delektować się swoim „me, myself
and I”. Żeby nie było niedomówień…uwielbiam
spędzać czas z moim mężem i nawet wspólne spacery są dla mnie czymś wyjątkowym.
Fajnie jest też mieć wspólne pasje i zainteresowania. My na przykład namiętnie
(przed ciążą rzecz jasna) jeździliśmy na rowerach i obiecaliśmy sobie, że na
wiosnę kupujemy Grosiowi fotelik i śmigamy wspólnie, już we trójkę. Ale
człowiek powinien mieć taki tylko sobie właściwy punkt odniesienia. Swoją
niszę. Dlatego uważam, że cudownie jest mieć jakieś hobby (ja nie mam żadnego –
wiem, jałowa jestem na maxa, ale wciąż nie tracę nadziei i szukam) i że ludzie
je posiadający automatycznie zyskują 90% na byciu interesującym. Ale wracając…
takie wyjście od czasu do czasu osobno naprawdę jest dobre i potrzebne dla
związku. Można wtedy złapać dystans do pewnych tematów i spraw, odetchnąć,
zatęsknić. Usłyszałam kiedyś, że gdy para wychodzi osobno, to coś między nimi
jest nie tak. Według mnie nie ma większej bzdury. Jasne, Sylwestry, Andrzejki i
inne tego typu okazje, przyjęte społecznie jako te ważne, spędzać wypadałoby
razem. My tak też robimy i wynika to nie tyle z narzuconych norm, ile z
wewnętrznej potrzeby. Natomiast dbamy też o to, żeby spotykać się z innymi
ludźmi tak razem, jak i osobno. Potworne
jest gdy ktoś komuś tego zabrania, gdy ktoś tych potrzeb nie rozumie, nie podziela,
nie odczuwa. A jeszcze gorzej, gdy wynika to z braku zaufania, ale to już temat
na zupełnie osobny post. Wydaje mi się, że prędzej czy później taki związek się
rozpadnie. Człowiek przecież musi obcować z innymi ludźmi, poznawać ich
poglądy. To nas tylko wzbogaca. Tylko na tym zyskujemy. Znam pary (tzn. parami już nie są), gdzie
latami kisili się we własnym sobie, siedzieli w domu razem lub wychodzili tylko
razem. Jasne, prowadzili życie towarzyskie, ale razem. W efekcie, po wielu
latach jedna strona zaczęła się dusić i już po rozstaniu nadrabiała zaległości
tak łapczywie, jak dziecko któremu od święta pozwala się zjeść solidny kawał
tortu. Dlatego Dziewczyny, Kobiety (bo z doświadczenia wiem, że to my częściej
mamy jakieś ale do tych „osobnych” wyjść, ale nie jest to regułą!), pozwólcie
czasem swoim facetom iść z kumplami do baru, a Wy wyskoczcie pomachać tyłkiem
na zumbie czy wciągnąć obrzydliwie słodkie ciacho w Coffee Heaven w
towarzystwie jakiejś koleżanki (lub/i kolegi). Wiadomo, że jak zacznie wychodzić
co tydzień i oświadczy pewnego dnia, że na Sylwestra jedzie z kumplami do
Zakopca, to trzeba będzie przykręcić mu śrubę, ale od czasu do czasu…
Zobaczycie jak dobrze zrobi to Wam obojgu. A póki co wracam do celebrowania
mojego samotnego (kurcze! Pejoratywne zabarwienie tego słowa aż bije po oczach,
ale nic innego nie przychodzi mi do głowy) wieczoru.
28 listopada 2014
27 listopada 2014
Matka Polka wiecznie biegająca
Sto lat nie
pisałam… Wieeeeem… Ale Groszek wiecznie chory. Masakra jakaś z tym żłobkiem.
Jeśli ktoś Wam kiedyś powie, że żłobek lub/i przedszkole, to istna wylęgarnia
zarazków, to tak – ma świętą rację. Od września w sumie młody był w żłobie może
z 5 tygodni. Do tego naprawdę cięeeeeeeżka aklimatyzacja. No niefajnie ogólnie.
Niefajne te początki. Teraz już znacznie lepiej. Jest radość i ochota w jego
oczkach, gdy dzielnie maszeruje do sali z pampkami pod pachą. Choróbska nadal
są, no ale gdzieś i kiedyś nabyć tę odporność musi. Ja za kilka dni wracam do
pracy. Po blisko półtorarocznej przerwie. Stresa mam niemałego, nie powiem. Do
tego przetasowania i roszady, jakie tam nastąpiły napawają mnie obawą, ale
muszę to jakoś ogarnąć. Mam plan postawienia mojego oddziału na nogi i
zamierzam go konsekwentnie realizować. Trzymajcie więc za mnie kciuki.
Oczywiście te
wieczne choroby Groszka, a do tego nieprzespane nocki ściśle powiązane ze
sławetnym ząbkowaniem, zmitrężyły większość moich planów. I tak: nie umyłam
okien, nie zrobiłam generalnych porządków w kuchennych szafkach, nie
poukładałam „od linijki” ubrań w szafie, nie wyrobiłam młodemu dowodu (tu kanał
– wiem. Wstydzę się!), nie poszłam na basen, jogę ani jakiekolwiek zajęcia dla
mnie i niestety nie wyspałam się na zapas. Jakoś wiecznie czasu brakuje, no ale
co zrobić… (nadużywam wielokropków czy mi się zdaje?) Trudno się mówi. Świat
się nie zawali od moich brudnych okien. Chociaż mam jeszcze dwa dni, może coś
zdziałam. Nie ukrywam jednak, że najchętniej położyłabym się w wannie bądź w
łóżku i skończyła książkę, którą czytam urywkami. (Jakiegoś nowego Cooka
pożyczyłam, o hamburgerach. Zrelacjonuje później, o ile kiedyś ją skończę.)
Może tak zrobię. Może wybyczę się przez te dwa dni ile wlezie. A co? Kto mi
zabroni? Póki co lecę nastawić pranie, bo Groszek śpi, trzeba więc korzystać. Matka
Polka wiecznie biegająca – tak to ja.
Subskrybuj:
Posty (Atom)