www.google.pl
Podobno 90% społeczeństwa wytrwać w swoich
postanowieniach noworocznych potrafi maksymalnie pierwsze dwa tygodnie
stycznia. Znam co najmniej trzy osoby (ze mną nawet cztery), które wciąż
walczą, więc bilans chyba nie wygląda aż tak ponuro. Jeśli o mnie chodzi, to
wyjątkowo i chyba po raz pierwszy od dobrych 20-tu lat się nie odchudzam. A
co?! Doszłam do wniosku, że jak na wiosnę zacznę jeździć do pracy na rowerze z
Groszkiem w foteliku, to samo zejdzie. No dobra, brzuch nie zejdzie, ale sezon
bikini daleko, więc o brzuchu, póki co, nie myślę. Do tego miałam się mniej
denerwować – z moją naturą nie jest to sprawa łatwa, ale (uwaga, uwaga!) jest
nieźle, więcej uwagi poświęcać moim bliskim – jest nieźle, czytać jedną książkę
na miesiąc – jestem w trakcie, więc jest nieźle, nie jeść w McDonald’sie – jest
mega dobrze (nie zjadłam w tym roku ani jednego czisa!!!) i nie pić Coli – tu
porażka na całej linii, chyba jestem od tego świństwa uzależniona, no uwielbiam
po prostu (nie, żebym piła codziennie, ale jednak zdecydowanie za często).
Pomijając ostatni punkt, mogę być z siebie dumna. Oby tak dalej (samodoping
opanowałam do perfekcji, co nie?)!
Mamy 15-ty. Idealna data na takie
podsumowanie. Przyznać mi się tu, jak to u Was jest z tymi postanowieniami?
Napieracie wytrwale z zaciśniętymi zębami czy już emocje opadły, zapał
odłożyliście na inną okazję i zwyczajnie olaliście temat?
Słomiany zapał u mnie; nerwica postępuje, brzuch leci coraz bardziej w dół, pale faje za fają, klnę dalej jak szewc, a tego wszystkiego miało już nie być. Ja nawet dzień w tych postanowieniach nie wytrwałam, bo tak mnie dziecko moja wkurza co je kocham nad życie, że wszystkie te złe nawyki pozwalają mi przetrwać o ironio. Pozdro 600, Ps. czytam namiętnie:)
OdpowiedzUsuń