22 sierpnia 2014

Wszystko w moich rękach

Tak się tą jesienią podjarałam, że już chodzę zasmarkana. Okno otwarte na noc, to już zdecydowanie zły pomysł, przynajmniej dla moich zatok.
Bąbel śpi a ja myślę od kilku dni o poście, który przeczytałam u Julii, ze wspominanej już Szafy Tosi. Otóż pisze ona o tym, że ma gdzieś te wszystkie skrupulatne wytyczne odnośnie wychowania: że smoczka mieć nie należy w tym i w tym wieku, że dziecko nie powinno jeść przed tv czy skakać po łóżku albo nie pić z butelki odkąd ukończy 2 lata. I powiem Wam, że z jednej strony tak, jakby coś we mnie wyzwoliła, a z drugiej nie mogę dojść z tymi myślami do ładu. Bo to jest tak, że chciałabym, a boję się. Nie stać mnie na taką odwagę czy ekstrawagancję, by przyjąć taką postawę. Nie wiem czy mam dostatecznie dużo siły, a może to kwestia pewności siebie… Od najmłodszych lat byłam poddawana ciągłej krytyce i chyba zwyczajnie nie poradziłabym sobie z myślą, że nie spełniam wymogów otoczenia, co do wychowania Groszka. Z drugiej strony, to moje dziecko i to ja (my – bo mi później małż wypomni, że go pomijam) decyduję jak je wychować i kiedy będzie ono pokonywało kolejne etapy (przynajmniej w tych sferach, na które mam wpływ).  No nie mogę dojść z tym do ładu… Chyba dobrym przykładem na to, że raczej gotowa na takie eksperymenty autonomiczne jeszcze nie jestem, jest fakt, że zaczyna mnie krępować temat karmienia malucha piersią. W sensie, że mojego malucha przeze mnie, a nie że tak w ogóle. Początkowo luz, bo karmie i to jest fajne i wszyscy chwalą i w ogóle, ale z czasem moja mama zaczęła cisnąć, że już wystarczy, że po co, że to już wcale nie jest dobre dla Grosia etc. Później szefowa, że może w ogóle nie będzie chciał, gdy pójdzie do żłobka. A teraz jeszcze znajome, które skwitowały, że „dziwnie to wygląda, takie duże dziecko przy piersi”… (tu przypominam, że maluch ma 10 m-cy) No i ja, jak ta dupa wołowa, już się źle czuje z tym karmieniem. Albo inaczej…czuje się dobrze i zaprzestać nie zamierzam, ale zaczynam się krępować, czaić i w ogóle czuć się niezręcznie, że daję mojemu dziecku to, co najlepsze. I najgorsze jest to, że problem nie tkwi w mojej mamie, czy tych osobach, które mają odmienne zdanie, niż moje. Problem tkwi we mnie, w mojej głowie. To ja się przejmuje nie wiadomo czym i po co, zamiast się skupić na tym, co ważne.

No i wracając do tej Julii i Jej postu. Zazdroszczę Jej i od tych kilku dni o tym myślę, że jak to jest fajnie móc żyć w zgodzie z samym sobą i mieć zdanie innych głęboko w…poważaniu. Jestem już po 30-tce (o Boże! Powiedziałam to na głos, a nawet napisałam hehehe) i wciąż tego nie potrafię. Smutny to bilans i wniosek płynący z tych moich dywagacji, ale w sumie… może uświadomienie sobie tego faktu jest pierwszym krokiem, by to zmienić. Wszystko w moich rękach przecież.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz